niedziela, 13 września 2015

Książkowo #2



To nie taka trzynastka pechowa, bo to wspaniała trzynastka!


Całe dwa miesiące mnie tu nie było, ale to nie znaczy, że nie czytałam. Niestety mało, ale czytałam. Praktyki, które musiałam odbyć, praca wakacyjna zabałaganiły mi trochę wakacje, przez co może i miałam mniej czasu. A jak go już miałam wykorzystywałam go bardziej aktywnie, nie siedząc przy laptopie, czy przy książce. Ale, ale... 



Udało mi się przeczytać „Między życiem a życiem”, którą zamierzałam przeczytać już jakiś czas temu. Po przeczytaniu opisu z okładki muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego. Sama nie wiem czego. Czułam niedosyt po przeczytaniu tej książki, która swoją drogą zaciekawiła mnie jakoś w połowie, jak i nie dalej. Naprawdę strasznie męczyłam jej początek. Dokończyłam ją, bo chciałam wiedzieć jak to się potoczy dalej z podwójnym życiem bohaterki, a co najważniejsze czytałam dla niego: Ethan! Polubiłam tego chłopaka odkąd się pojawił. Pokochałam chłopaka, który był w tym jednym życiu dziewczyny, dlatego bardzo mi się nie spodobał koniec tej książki.




W tym czasie skończyłam też serię Olgi Rudnickiej. „Do trzech razy Natalie” była ostatnią częścią o pięciu siostrach. Wydaje mi się, że była chyba najzabawniejszą częścią, chociaż to naprawdę ciężko stwierdzić. Bardzo często się uśmiechałam pod nosem czytając o losach sióstr. 
Panowie: Adrian, Marian i Marcin dali niezły popis w ostatniej części – uwielbiam ich trójkę. Razem są naprawdę przezabawni. Faceci, którzy nie potrafią dać sobie rady z pilnowaniem dzieci i domu. A jeśli mowa o dzieciach. Córka jednej z bohaterek Amelka wykazała się w tej części jak nigdy. Już w poprzednich książkach pokazała, że jest mądrym dzieckiem, to w tej przebiła samą siebie. Przebiegła jak matka i ciotki.
Wielka szkoda, że to już ostatnia przygoda Natalii 5.


 
Dalej. Dalej przyszła kolej na „Cztery sekundy do stracenia”. Książka o dwójce młodych ludzi, którzy zmagają się ze swoją przeszłością.
Coś mi w niej brakowało, jednak podobała mi się, mimo iż nie przepadałam za główną bohaterką. Za to uwielbiałam Caina. Człowiek zagadka. Mężczyzna zafascynował mnie od początku, kiedy to jego życie ponownie wywraca się do góry nogami, gdy w jego drzwiach pojawia się Charlie. Bardzo mnie ciekawiło co ukrywał mężczyzna, co naprawdę kryje się za twarzą Caina.
Wielki plus za to, że historia była opowiadania zarówna z punktu widzenia mężczyzny jak i Charlie.



 
Rebecca Donovan i jej „Co jeśli...”  Cal Logan dostrzega swoją dawną przyjaciółkę w kawiarni, w mieście gdzie studiuje. Tyle, że to nie jest Nicole. Wygląda tak samo jak jego miłość z dzieciństwa, tyle że to nie ona. Dziewczyna, którą spotyka to Nyelle. 
Chłopak zaczyna zastanawiać się co się stało w przeszłości, co spowodowało, że Nicole zniknęła. Chciał wiedzieć kim jest Nyelle i dlaczego tak bardzo mu przypomina przyjaciółkę.
Czytanie tej książki zajęło mi naprawdę dużo czasu. Mimo iż bardzo mnie ciekawiło czy Nyelle to Nicole i co się wtedy stało, bardzo mnie również męczyło. Nie przepadałam także za Nyelle – podziwiłam ją. Zaskakiwała mnie za każdym razem, od jego pomysłu do drugiego. Imponowała mi, że ma tyle radości w sobie i optymizmu, chociaż nie do końca. Czuła się zraniona i się skrywała.
Nie spodziewałam się takiego zakończenia. Bardzo się wzruszyłam, bo mimo iż wymyślałam różne opcje co mogło się wydarzyć w przeszłości, nigdy nie przyszła mi do głowy taka sytuacja. 



 
A teraz na koniec... 
Wspaniała książka! "Maybe Someday" Colleen Hoover.





 
Aaaa! Nie wiem od czego powinnam zacząć. Ale chyba od tego, że zakochałam się w tej książce. Zakochałam się w głównym bohaterze. Zakochałam się w tej muzyce. W uszach ciągle słyszę Peterson'a i nie wiem czy bardziej wolę Maybe Someday, czy Living a Lie, a może It's You? I pozostałe również.
 
Ale może od początku...

Ona, Sydney – dziewczyna, która ma uporządkowane swoje życie: studiuje, pracuje i ma chłopaka, o którym myśli, że to ten. Nagle, całe jej życie się rozpada w jej dwudzieste drugie urodziny. Traci przyjaciółkę, chłopaka, pracę i dach nad głową.

On, Ridge, chłopak, który potrafi grać na gitarze, jak nikt inny. Gra całym sobą, i to całkowicie.
 
Nie potrafię opisać, jak bardzo wciągnęła mnie tak książka. Przeczytałam ją dosłownie w pół dnia, nie potrafiłam się oderwać. Już dawno nie czytałam książki, przy której zapomniałam o całym bożym świecie. Śmiałam się przy niej i płakałam jak nigdy. Autorka naprawdę wprowadziła świetny humor w tę książkę. Uwielbiam Warrena, przyjaciela głównego bohatera, który to najbardziej powodował uśmiech na mojej twarzy. Myślę, że autorka świetnie wykreowała każdą postać. Doskonale pokazała jak dwoje ludzi zmaga się ze swoimi uczuciami. Jak muszą skrywać swoją miłość i pożądanie. Książka sama rozwaliła mnie emocjonalnie od środka. 


 
Piosenki są przypadkowe, bo naprawdę wszystkie mi się podobają. :)


Pozdrawiam, Ania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz